Dosłownie chwilę temu wyprowadzałem się z Warszawy, a tu już miesiąc kalendarzowy za mną. Kilka przemyśleń w odpowiedzi na pytanie „Jak tam Ci?”
- Przejście z etatu na działalność miałem płynne. Za płynne. W zasadzie dopiero w połowie miesiąca pojawił się u mnie taki realny slack time, wcześniej zasuwałem jak motorek, bez większej różnicy w porównaniu do marca (dni u klienta, w tym szkoleniowe, potem ACC, wyjazd na Agilię, znowu dni u klienta…). W moim życiu nie czas teraz na robienie sobie przerw (kończę budowę domu, pieniądze są potrzebne), ale jeszcze bliżej ideału byłoby, gdybym po zakończeniu pracy w mBanku miał parę dobrych dni na oddech. Takie dni pojawiły się dopiero w drugiej połowie kwietnia, no i teraz Majówka.
- Finansowo – pięknie. Rozważałem czy nie pójść śladem niektórych sławnych polskich blogerów ze świata nowych technologii i zrealizować pełnej transparencji finansowej – ale tak nie zrobię. Jest jednak pewna minimalna oczekiwana kwota miesięcznych wpływów, nazwijmy ją kwotą X (będę się do niej odnosił w przyszłości), którą uznaję za realną i jest moim realistycznym celem na początku mojej działalności. W pierwszym miesiącu dochodu będę mieć mniej więcej 2X, co jest miłą niespodzianką. Jednocześnie widzę po kalendarzu na kolejne miesiące, że nie będzie zawsze aż tak różowo, więc cały nadmiar ponad potrzeby idzie w oszczędności i buduje poduszkę na gorsze momenty.
- Czasowo – jeszcze piękniej! Pierwsza kropka mówi o braku czasu pomiędzy etatem a działalnością, druga, że się świetnie wyrobiłem z kasą. Jeszcze lepsze jest to, że w drugiej części miesiąca miałem sporo czasu dla siebie i dla rodziny. W sumie w całym kwietniu miałem 8 dni roboczych niepłatnych (teoretycznie słabo), ale to wreszcie był czas dla mojej drugiej części mnie – czytałem książki, zajmowałem się obowiązkami rodzinnymi, główkowałem. Spędziłem w sumie dwa dni na współpracy z Jackiem (i wierzę, że będzie z tych dni ogień), miałem bezpośrednie spotkanie ze wszystkimi wspólnikami 202 Procent (co wcale nie jest oczywiste przy naszym zabieganiu). Dobrze mi zrobił ten czas i już czuję, że wysoko cenię sobie również te dni, gdy nie jestem u klienta, jest w nich konkretny alternatywny zysk, który jest dla mnie wymienny na kasę.
- Czas na rozwój – fajnie, że udało mi się w ramach miesiąca znaleźć też czas na rozwój osobisty i merytoryczny. W zasadzie działania kwietniowe były raczej pokłosiem decyzji podjętych wcześniej – pojawiłem się na Agile Coach Camp i spędziłem tam miło czas oraz podostrzyłem piłę. Poświęciłem też czas i energię na Agilii (artykuł podsumowujący event niedługo na agile247), gdzie dostałem dawkę inspiracji ze sceny i jeszcze więcej inspiracji w rozmowach kuluarowych. Oraz bardzo miły czas we wspólnym dojeździe z Bartkiem Juszczakiem, z którym gadaliśmy o ważnych rzeczach. Muszę nie zapomnieć, by w moim kalendarzu na kolejne miesiące były znowu z góry zaplanowane okazje do takich działań rozwojowych i networkingowych – na oku mam między innymi Open Space poznański i dołączanie do społeczności w miastach, w których akurat jestem gdy mają spotkanie. Ostrzę sobie też zęby na dołączenie do jakiegoś slotu w trakcie AgileOnTheBoat, gdy nie będę prowadził swojego warsztatu.
- Największe wyzwanie – jak się zmobilizować do pracy, gdy jestem w domu. Aktualnie moje warunki lokalowe nie są najlepsze do długiej pracy w domu – za dużo dzieje się za moimi plecami. Mocnym dopingiem są zadania z konkretnym jednoznacznym deadlinem – wysłać ofertę, wysłać jakieś podsumowanie, przygotować materiały szkoleniowe, wysłać w terminie faktury czy rozliczyć koszty. To zajmuje masę czasu i energii i zaczyna mi brakować mocy na zrobienie rzeczy z mniejszym lub żadnym deadlinem. Chciałbym więcej pisać na blogu, częściej publikować na agile247, mam pomysły na większy materiał w paru tematach, z książką włącznie (która stoi kompletnie w miejscu). Nic nie zrobiłem (poza główkowaniem) z tematem szkoleń, które planowałem realizować. Liczę, że brak mocy jest powiązany z pierwszą kropką z tego wpisu i po większym oddechu, jaki miałem w ostatnich dniach, jakoś się zepnę. Chwilę potrwa też wyrobienie sobie nowych nawyków w domu – fakt, że jestem w mieszkaniu, nie oznacza, że jestem dostępny do wykonywania różnych drobnych zadań (a nawet nie jestem dostępny do tego, by ze mną konwersować, gdy mam w pamięci pół akapitu jaki właśnie chcę poukładać).
- Ciekawe jest też poczucie niepewności, związane z działalnością na swoją rękę. Mam wolne sloty w kolejnych miesiącach, mam parę pomysłów jak je wypełnić z własnej inicjatywy i liczę też, że pojawią się jakieś kolejne propozycje – ale w najgorszym scenariuszu niekoniecznie wypracuję X, na który liczę. I pensji na koniec miesiąca za sam fakt pojawiania się w pracy nikt mi nie przeleje. Ja sobie do tego podchodzę z optymizmem, moją żonę już tak bardzo ten mój optymizm nie cieszy 🙂
PS. Publikuję artykuł i idziemy z chłopakami na męską wycieczkę po okolicy 😀
Kuba, co do pracy w domu – u mnie jest złota zasada, jak pracuję zamykam się w pokoju i nie wolno wchodzić (poza wyjątkowymi sytuacjami). Tata w pracy i tyle. Oczywiście trzeba sobie wprost zawrzeć taki kontrakt z rodziną i mocno przestrzegać.
I przy dzieciakach, które jeszcze nie są nastoletnie, musi być inny dorosły w domu, który akurat w tym czasie może je ogarnąć, bo inaczej to złota zasada przestaje działać 😉
Póki co niestety nie mogę się zamknąć w pokoju. Ale mogę na maksa wykorzystać czas, gdy dzieciaki są w szkole. Jakoś się wyrabiamy, powoli 🙂 Chłopaki zaczynają rozumieć że tata przy komputerze nie oznacza gotowy do zabawy.
Przez dwa lata pracowałam zdalnie i te rzeczy pomogły mi w skupieniu się :
– jak napisał Paweł, kontrakt ze wspolmieszkancami, w jakich okolicznościach akceptujemy, ze będą traktować mnie, ze jestem obecna (np.pozar :))
– wspólne przerwy na herbatę, inicjowane w określony sposób – co kilka godzin przerwa JEST potrzebna, a jak na ekstrawertyka przystało , najlepiej dla mnie spędzać je z kimś 🙂 było to dla mnie bardzo odświeżające
– bycie offline- co określony czas (np. półtorej godziny) sprawdzałam telefon, maile etc przez 15-20 minut. Robiłam to tylko w tym czasie. Pomagało mi to unikać rozpraszania się
– rozpoczynanie dnia od rozpisania dokładnego planu, co zamierzam zrobić i w jakich godzinach .
Co jakiś czas pracowałam tez z kawiarni – nowe miejsce , nowe siły. Coworkingi sprawdzały się różnie – bywa, ze przychodzą tam stali bywalcy, którzy razem się rozpraszają przez co atmosfera ogólnego relaksu łatwo się udziela. Natomiast w kawiarni pozostaje się anonimowym.
Mam nadzieje , ze coś z tych rzeczy ci pomoże 🙂
Dzięki Dominika, sporo ciekawych tropów!